Nikłe światło popołudniowego słońca przebiło się przez
nieskazitelną biel firanki, która wisiała w oknie śpiącej blondynki i
delikatnie musnęła jej policzek. Zimą w Nantes rzadko gościło słońce, a
jeżeli już, to w minimalnych ilościach prawie niezauważalne. Victoire
westchnęła cicho przez sen i obróciła się na drugi bok, naciągając po
szyję niebieską kołdrę. Znalazła się akurat w takiej pozycji, że
światło, jakie dawało popołudniowe słońce, zaczęło ją razić w oczy.
Otworzyła zaspane powieki i rozejrzała się sennym wzrokiem dookoła. Nie
lubiła wstawać tak wcześnie, gdy miała możliwość poleniuchowania trochę
dłużej. W dodatku wczoraj, a właściwie dzisiaj, o pierwszej w nocy
skończyła się jej impreza urodzinowa i była okropnie zmęczona.
Najchętniej spałaby do wieczora, ale nie mogła. Musiała w końcu wstać i
posprzątać po wczorajszej zabawie. Nie wypadało zostawiać wszystkiego na
głowie ojca, który i tak miał mnóstwo roboty. Przeciągnęła się jak
kotka i usiadła na łóżku, odrzucając na bok kołdrę i przecierając oczy.
Zegarek, który stał na szafce nocnej obok łóżka blondynki wskazywał
punktualnie godzinę dwunastą. Przespała prawie jedenaście godzin, a mimo
to nadal była zmęczona. Przyda mi się orzeźwiająca kąpiel, pomyślała.
Zeskoczyła z łóżka i od razu tego pożałowała. Podłoga w jej pokoju była totalnie zimna, wręcz lodowata. Wsunęła czym prędzej stopy w puchowe kapcie. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu kosmetyczki, a gdy wreszcie ją znalazła, to wyciągnęła z szafy stare spodnie dresowe i bluzkę z rękawem do łokcia, i wyszła z pokoju.
Łazienka w domu państwa Charpentier nie miała zbyt okazałych rozmiarów. Naprzeciw wejścia była wanna połączona z prysznicem. Po prawej stronie od drzwi znajdowała się umywalka, nad którą wisiało sporych rozmiarów lustro. Obok umywalki stała biała szafka na różne kosmetyki, które w większości należały do Victoire. Całe pomieszczenie utrzymane było w morskich barwach. Po lewej zaś stronie dziewczyny znajdowało się niewielkie, wąskie okno.
Blondynka położyła przyniesione przez siebie rzeczy na szafce, a następnie odkręciła kurek z ciepłą wodą w wannie.
Dziewczyna zbiegła w radosnych podskokach ze schodów, kierując swoje kroki w kierunku kuchni, skąd wydobywały się smakowite zapachy. Ojciec Victoire był nie tylko wspaniałym lekarzem, ale również doskonałym kucharzem. Po śmierci swojej żony był zmuszony, aby nauczyć się gotować i z czasem stało się to jego pasją. Thierry Charpentier był wyjątkowym mężczyzną, który naprawdę dużo poświęcił dla swojej jedynej córki. Chciał, aby tej nigdy niczego nie zabrakło i aby żyła w dostatku. Miał nadzieję, że gdy jego kiedyś zabraknie na tym świecie, to Victoire da sobie radę.
Blondynka weszła do kuchni, uśmiechając się szeroko. Senny nastrój zniknął, a jego miejsce zastąpił wyśmienity humor. Victoire nieczęsto była tak wesoła. W dodatku bez konkretnego powodu.
- Dzień dobry - przywitała się radośnie z ojcem, siadając na jednym z krzeseł przy stole.
Mężczyzna uśmiechnął się do córki, nie przerywając dotychczasowego zajęcia.
- Cześć, kochanie - powiedział. - A coś ty taka wesoła dzisiaj? Stało się coś?
- Nie, czemu? - spytała, wystukując na blacie stołu nieokreślony rytm. - Musi się coś stać, żebym była w dobrym humorze?
- Nie, nie - zaprzeczył szybko pan Charpentier, zerkając kątem oka na swoją córkę. - Po prostu jestem ciekawy, bo dawno nie byłaś taka radosna.
Dziewczyna w odpowiedzi roześmiała się radośnie. Sama nie wiedziała, co jest powodem takiego, a nie innego humoru i wcale jej się nie śpieszyło, by zyskać taką wiedzę. Cieszyła się chwilą obecną, bo zdawała sobie sprawę, że nic, co dobre i radosne nie trwa wiecznie. Wszystko ma swój koniec, czy tego chcemy lub nie.
Nagle przed dziewczyną pojawił się talerz ze stosem kanapek i kubek parującej herbaty. Victoire otworzyła aż usta ze zdziwienia. Spojrzała zszokowana na ojca.
- Tato, czy ty chcesz, żebym się z drzwiach nie zmieściła? - spytała. - Narobiłeś kanapek jak dla wojska!
- Nie przesadzaj, kochanie - powiedział Thierry, patrząc na dziewczynę. - Zjesz tyle, ile będziesz mogła, a resztę zostawisz. A teraz wybacz, ale muszę wyjść do pracy. Poradzisz sobie?
- Jasne, przecież nie jestem już dzieckiem - powiedziała, sięgając po pierwszą kanapkę z brzegu.
Pan Charpentier pożegnał się z córką, a następnie opuścił dom, zostawiając Victoire samą. Dziewczyna była do tego przyzwyczajona. Zdarzało się nawet czasami, że jej ojciec był wzywany do nagłych przypadków w środku nocy. Blondynka nawet nie próbowała sobie wyobrazić, jak to jest wykonywać taki zawód. Ona w przyszłości chciała mieć jakieś lekkie zajęcie, przy którym nie musiałaby budzić się w nocy albo pracować do późna. Pragnęła, aby jej przyszłość miała jakieś powiązania z muzyką, która była dla niej całym światem. Nie wyobrażała sobie dnia bez śpiewu, chociażby pod prysznicem.
Sięgnęła po kolejną kanapkę, a potem następną. Nawet nie przypuszczała, że jest taka głodna. Powróciła myślami do wczorajszego dnia. Czternastego lutego skończyła siedemnaście lat i poczuła się wyjątkowo staro. Nawet bała się pomyśleć, jak się będzie czuć, gdy dorośnie, a siedemnastka zostanie hen w oddali za nią. Przypomniała sobie, jak wspaniale się wczoraj bawiła w gronie znajomych, a na jej usta mimowolnie wpłynął uśmiech. To były zdecydowanie najlepsze urodziny, jakie dotychczas obchodziła. Dostała mnóstwo prezentów, lecz to nie one sprawiły jej szczególną radość. Cieszyła się, że miała przy sobie przyjaciół, którzy gotowi byli zrobić dla niej wszystko i pomóc w każdej sytuacji. Mogła na nich liczyć jak na nikogo innego.
Przypomniała sobie postać pewnego chłopaka, a uśmiech, który do tej pory gościł na jej ustach, powiększył się. Lebrune może i nie był ideałem, ale miał swoje zalety, które Victoire dostrzegała. Szanował ją, był zabawny i troskliwy. Dziewczyna była nim zafascynowana i chciała go bliżej poznać. Nie można było ukryć, że pod słowami "bliżej poznać" kryje się coś więcej niż przyjaźń. Panna Charpentier nie wierzyła w coś takiego jak przyjaźń damsko-męska. Taka więź zawsze kończyła się związkiem. I wczoraj wiele razy odniosła wrażenie, że Lucas chce tego samego, co ona. A może się myliła? Nie wiadomo. Victoire od dziecka wpajano, że to do chłopaka należy pierwszy krok i dziewczyna zamierzała się trzymać tej zasady. Jeżeli Lucasowi na niej zależy, to wkrótce się o tym dowie.
Wstała od stołu i wsadziła pusty talerz oraz kubek po herbacie do zmywarki. Tak się zarzekała, że nie zje takiej ilości kanapek, a tu w mgnieniu oka wszystko znikło. Blondynka zastanawiała się, gdzie to wszystko pomieściła.
Westchnęła cicho i wyszła z kuchni, tym razem kierując swoje kroki w stronę salonu, gdzie wczoraj odbywała się impreza. Nadszedł najwyższy czas, żeby posprzątać. Nie może przecież cały czas panować tam bałagan. Stanęła w drzwiach od salonu i aż zaniemówiła z wrażenia. Wszystko lśniło czystością aż się błyszczało. Po raz kolejny pan Charpentier wyręczył córkę w sprzątaniu. Victoire będzie musiała mu za to podziękować, ponieważ wcale nie musiał tego robić. Sama by sobie poradziła, a tak ma całe wolne popołudnie i zero planów. Nie miała zbytnio ochoty na to, aby gdzieś wychodzić. Wolała spędzić ten dzień przed telewizorem z paczką chipsów, oglądając jakąś komedię romantyczną. Lubiła leniuchować aż za bardzo, jednak starała się, by nie przesadzić zbytnio.
Odwracała się właśnie z zamiarem udania się do kuchni po jakieś smakołyki, kiedy w zasięgu jej wzroku znalazła się niewielka paczuszka owinięta papierem w różowe serduszka. Zaintrygowana, podeszła bliżej. Zastanawiała się, kto mógł jej to dać. Myślała, że wszystkie prezenty rozpakowała wczoraj przy gościach, ale najwyraźniej ten się gdzieś zabłąkał i został pominięty. Podniosła ostrożnie pakunek i delikatnie nim potrząsnęła. Z środka nie wydobywał się żaden odgłos. Ciekawe, pomyślała dziewczyna. Chwyciła za koniec wstążki, którą obwiązany był prezent i lekko pociągnęła. Z rosnącą ciekawością, co też może skrywać się w środku, zaczęła rozrywać papier ozdobny, gdy nagle poczuła wibracje telefonu w kieszeni spodni. Dostała SMS-a. Zawiedziona, odłożyła paczuszkę z powrotem na miejsce i obiecała sobie, że później zobaczy, co to takiego. Sięgnęła do kieszeni spodni i wyciągnęła z niej telefon.
Zeskoczyła z łóżka i od razu tego pożałowała. Podłoga w jej pokoju była totalnie zimna, wręcz lodowata. Wsunęła czym prędzej stopy w puchowe kapcie. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu kosmetyczki, a gdy wreszcie ją znalazła, to wyciągnęła z szafy stare spodnie dresowe i bluzkę z rękawem do łokcia, i wyszła z pokoju.
Łazienka w domu państwa Charpentier nie miała zbyt okazałych rozmiarów. Naprzeciw wejścia była wanna połączona z prysznicem. Po prawej stronie od drzwi znajdowała się umywalka, nad którą wisiało sporych rozmiarów lustro. Obok umywalki stała biała szafka na różne kosmetyki, które w większości należały do Victoire. Całe pomieszczenie utrzymane było w morskich barwach. Po lewej zaś stronie dziewczyny znajdowało się niewielkie, wąskie okno.
Blondynka położyła przyniesione przez siebie rzeczy na szafce, a następnie odkręciła kurek z ciepłą wodą w wannie.
Dziewczyna zbiegła w radosnych podskokach ze schodów, kierując swoje kroki w kierunku kuchni, skąd wydobywały się smakowite zapachy. Ojciec Victoire był nie tylko wspaniałym lekarzem, ale również doskonałym kucharzem. Po śmierci swojej żony był zmuszony, aby nauczyć się gotować i z czasem stało się to jego pasją. Thierry Charpentier był wyjątkowym mężczyzną, który naprawdę dużo poświęcił dla swojej jedynej córki. Chciał, aby tej nigdy niczego nie zabrakło i aby żyła w dostatku. Miał nadzieję, że gdy jego kiedyś zabraknie na tym świecie, to Victoire da sobie radę.
Blondynka weszła do kuchni, uśmiechając się szeroko. Senny nastrój zniknął, a jego miejsce zastąpił wyśmienity humor. Victoire nieczęsto była tak wesoła. W dodatku bez konkretnego powodu.
- Dzień dobry - przywitała się radośnie z ojcem, siadając na jednym z krzeseł przy stole.
Mężczyzna uśmiechnął się do córki, nie przerywając dotychczasowego zajęcia.
- Cześć, kochanie - powiedział. - A coś ty taka wesoła dzisiaj? Stało się coś?
- Nie, czemu? - spytała, wystukując na blacie stołu nieokreślony rytm. - Musi się coś stać, żebym była w dobrym humorze?
- Nie, nie - zaprzeczył szybko pan Charpentier, zerkając kątem oka na swoją córkę. - Po prostu jestem ciekawy, bo dawno nie byłaś taka radosna.
Dziewczyna w odpowiedzi roześmiała się radośnie. Sama nie wiedziała, co jest powodem takiego, a nie innego humoru i wcale jej się nie śpieszyło, by zyskać taką wiedzę. Cieszyła się chwilą obecną, bo zdawała sobie sprawę, że nic, co dobre i radosne nie trwa wiecznie. Wszystko ma swój koniec, czy tego chcemy lub nie.
Nagle przed dziewczyną pojawił się talerz ze stosem kanapek i kubek parującej herbaty. Victoire otworzyła aż usta ze zdziwienia. Spojrzała zszokowana na ojca.
- Tato, czy ty chcesz, żebym się z drzwiach nie zmieściła? - spytała. - Narobiłeś kanapek jak dla wojska!
- Nie przesadzaj, kochanie - powiedział Thierry, patrząc na dziewczynę. - Zjesz tyle, ile będziesz mogła, a resztę zostawisz. A teraz wybacz, ale muszę wyjść do pracy. Poradzisz sobie?
- Jasne, przecież nie jestem już dzieckiem - powiedziała, sięgając po pierwszą kanapkę z brzegu.
Pan Charpentier pożegnał się z córką, a następnie opuścił dom, zostawiając Victoire samą. Dziewczyna była do tego przyzwyczajona. Zdarzało się nawet czasami, że jej ojciec był wzywany do nagłych przypadków w środku nocy. Blondynka nawet nie próbowała sobie wyobrazić, jak to jest wykonywać taki zawód. Ona w przyszłości chciała mieć jakieś lekkie zajęcie, przy którym nie musiałaby budzić się w nocy albo pracować do późna. Pragnęła, aby jej przyszłość miała jakieś powiązania z muzyką, która była dla niej całym światem. Nie wyobrażała sobie dnia bez śpiewu, chociażby pod prysznicem.
Sięgnęła po kolejną kanapkę, a potem następną. Nawet nie przypuszczała, że jest taka głodna. Powróciła myślami do wczorajszego dnia. Czternastego lutego skończyła siedemnaście lat i poczuła się wyjątkowo staro. Nawet bała się pomyśleć, jak się będzie czuć, gdy dorośnie, a siedemnastka zostanie hen w oddali za nią. Przypomniała sobie, jak wspaniale się wczoraj bawiła w gronie znajomych, a na jej usta mimowolnie wpłynął uśmiech. To były zdecydowanie najlepsze urodziny, jakie dotychczas obchodziła. Dostała mnóstwo prezentów, lecz to nie one sprawiły jej szczególną radość. Cieszyła się, że miała przy sobie przyjaciół, którzy gotowi byli zrobić dla niej wszystko i pomóc w każdej sytuacji. Mogła na nich liczyć jak na nikogo innego.
Przypomniała sobie postać pewnego chłopaka, a uśmiech, który do tej pory gościł na jej ustach, powiększył się. Lebrune może i nie był ideałem, ale miał swoje zalety, które Victoire dostrzegała. Szanował ją, był zabawny i troskliwy. Dziewczyna była nim zafascynowana i chciała go bliżej poznać. Nie można było ukryć, że pod słowami "bliżej poznać" kryje się coś więcej niż przyjaźń. Panna Charpentier nie wierzyła w coś takiego jak przyjaźń damsko-męska. Taka więź zawsze kończyła się związkiem. I wczoraj wiele razy odniosła wrażenie, że Lucas chce tego samego, co ona. A może się myliła? Nie wiadomo. Victoire od dziecka wpajano, że to do chłopaka należy pierwszy krok i dziewczyna zamierzała się trzymać tej zasady. Jeżeli Lucasowi na niej zależy, to wkrótce się o tym dowie.
Wstała od stołu i wsadziła pusty talerz oraz kubek po herbacie do zmywarki. Tak się zarzekała, że nie zje takiej ilości kanapek, a tu w mgnieniu oka wszystko znikło. Blondynka zastanawiała się, gdzie to wszystko pomieściła.
Westchnęła cicho i wyszła z kuchni, tym razem kierując swoje kroki w stronę salonu, gdzie wczoraj odbywała się impreza. Nadszedł najwyższy czas, żeby posprzątać. Nie może przecież cały czas panować tam bałagan. Stanęła w drzwiach od salonu i aż zaniemówiła z wrażenia. Wszystko lśniło czystością aż się błyszczało. Po raz kolejny pan Charpentier wyręczył córkę w sprzątaniu. Victoire będzie musiała mu za to podziękować, ponieważ wcale nie musiał tego robić. Sama by sobie poradziła, a tak ma całe wolne popołudnie i zero planów. Nie miała zbytnio ochoty na to, aby gdzieś wychodzić. Wolała spędzić ten dzień przed telewizorem z paczką chipsów, oglądając jakąś komedię romantyczną. Lubiła leniuchować aż za bardzo, jednak starała się, by nie przesadzić zbytnio.
Odwracała się właśnie z zamiarem udania się do kuchni po jakieś smakołyki, kiedy w zasięgu jej wzroku znalazła się niewielka paczuszka owinięta papierem w różowe serduszka. Zaintrygowana, podeszła bliżej. Zastanawiała się, kto mógł jej to dać. Myślała, że wszystkie prezenty rozpakowała wczoraj przy gościach, ale najwyraźniej ten się gdzieś zabłąkał i został pominięty. Podniosła ostrożnie pakunek i delikatnie nim potrząsnęła. Z środka nie wydobywał się żaden odgłos. Ciekawe, pomyślała dziewczyna. Chwyciła za koniec wstążki, którą obwiązany był prezent i lekko pociągnęła. Z rosnącą ciekawością, co też może skrywać się w środku, zaczęła rozrywać papier ozdobny, gdy nagle poczuła wibracje telefonu w kieszeni spodni. Dostała SMS-a. Zawiedziona, odłożyła paczuszkę z powrotem na miejsce i obiecała sobie, że później zobaczy, co to takiego. Sięgnęła do kieszeni spodni i wyciągnęła z niej telefon.
Możemy się dzisiaj spotkać? Chciałbym porozmawiać. Będę czekał w parku koło twojego domu za pół godziny, dobrze? Całuję, Lucas.
Dziewczyna
zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się, o co może chodzić
chłopakowi. Wysłała mu wiadomość zwrotną, że się zgadza i schowała
komórkę z powrotem do kieszeni. Nadal nie wiedząc, czego od niej chce
Lucas, ruszyła w stronę swojego pokoju. Musiała zapomnieć o swoich
planach na dzisiejsze popołudnie i się przebrać. Przecież nie może się
pokazać chłopakowi w takim stroju.
Dostrzegła w oddali sylwetkę spacerującego w kółko chłopaka. Dzisiejszy dzień, pomimo słońca, które czasami wychylało się zza chmur, był wyjątkowo mroźny. Victoire z wielką niechęcią wyszła z przytulnego i ciepłego wnętrza domu na taki mróz. Gdyby nie to, że obiecała Lucasowi się z nim spotkać, to w ogóle do głowy nie przyszedłby jej pomysł, żeby wybierać się na jakiekolwiek wędrówki.
Wcisnęła ręce głęboko do kieszeni płaszcza i ruszyła naprzód. Pomimo tego, że ścieżka była odśnieżona, to nadal gdzieniegdzie były małe zaspy albo lód, więc łatwo można było się poślizgnąć. Była już zaledwie kilka kroków od chłopaka, gdy ten ją zauważył. Podszedł do niej tak szybko, na ile pozwalała mu śliska powierzchnia. Uśmiechnął się w taki sposób, że Victoire aż się zrobiło ciepło.
- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział, patrząc blondynce w oczy. - Nie wiesz nawet, ile to dla mnie znaczy.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, zaciskając w kieszeniach dłonie w pięści. Zimno bardzo jej dokuczało. Chciała jak najszybciej wrócić do cieplutkiego wnętrza domu.
- Chciałeś porozmawiać, więc słucham - spojrzała na chłopaka nagląco.
Lucas zagryzł lekko dolną wargę, spoglądając na siedemnastolatkę niepewnie. Victoire jeszcze nigdy nie widziała, żeby ten rozgadany i pewny siebie chłopak nie wiedział, co powiedzieć. Zawsze na wszystko miał odpowiedź, a na każdą sytuację wytłumaczenie. Spojrzała na niego uważnie.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć - powiedział cicho.
- Normalnie - blondynka uśmiechnęła się do chłopaka przyjaźnie. - O co chodzi?
Lebrune spojrzał dziewczynie prosto w oczy aż przeszły ją ciarki. Nie umiała określić, co wyrażają. Były takie... ciepłe, co jest niedorzecznością, ponieważ oczy nie mogą być ciepłe. Jego zielone tęczówki spoglądały w jej stronę z dziwną troską i czułością. Nie była pewna, czy co do ostatniego się nie myli.
Chłopak zbliżył się do Victoire tak, że dzieliło ich zaledwie parę centymetrów. Blondynka bez trudu mogła usłyszeć jego przyśpieszony oddech, a nawet wydawało się jej, że gdyby tylko mogła, to udałoby się jej usłyszeć bicie serca chłopaka. Przynajmniej swoje słyszała. Aż za wyraźnie i miała wrażenie, że Lucas też słyszy to, jak serce szybko dudni w jej piersi. Powoli domyślała się, co za chwilę nastąpi.
Lucas objął twarz Victoire delikatnie chłodnymi dłońmi, pochylił się nieznacznie, a po chwili złożył na jej ustach delikatny jak podmuch wiatru pocałunek.
Dostrzegła w oddali sylwetkę spacerującego w kółko chłopaka. Dzisiejszy dzień, pomimo słońca, które czasami wychylało się zza chmur, był wyjątkowo mroźny. Victoire z wielką niechęcią wyszła z przytulnego i ciepłego wnętrza domu na taki mróz. Gdyby nie to, że obiecała Lucasowi się z nim spotkać, to w ogóle do głowy nie przyszedłby jej pomysł, żeby wybierać się na jakiekolwiek wędrówki.
Wcisnęła ręce głęboko do kieszeni płaszcza i ruszyła naprzód. Pomimo tego, że ścieżka była odśnieżona, to nadal gdzieniegdzie były małe zaspy albo lód, więc łatwo można było się poślizgnąć. Była już zaledwie kilka kroków od chłopaka, gdy ten ją zauważył. Podszedł do niej tak szybko, na ile pozwalała mu śliska powierzchnia. Uśmiechnął się w taki sposób, że Victoire aż się zrobiło ciepło.
- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział, patrząc blondynce w oczy. - Nie wiesz nawet, ile to dla mnie znaczy.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, zaciskając w kieszeniach dłonie w pięści. Zimno bardzo jej dokuczało. Chciała jak najszybciej wrócić do cieplutkiego wnętrza domu.
- Chciałeś porozmawiać, więc słucham - spojrzała na chłopaka nagląco.
Lucas zagryzł lekko dolną wargę, spoglądając na siedemnastolatkę niepewnie. Victoire jeszcze nigdy nie widziała, żeby ten rozgadany i pewny siebie chłopak nie wiedział, co powiedzieć. Zawsze na wszystko miał odpowiedź, a na każdą sytuację wytłumaczenie. Spojrzała na niego uważnie.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć - powiedział cicho.
- Normalnie - blondynka uśmiechnęła się do chłopaka przyjaźnie. - O co chodzi?
Lebrune spojrzał dziewczynie prosto w oczy aż przeszły ją ciarki. Nie umiała określić, co wyrażają. Były takie... ciepłe, co jest niedorzecznością, ponieważ oczy nie mogą być ciepłe. Jego zielone tęczówki spoglądały w jej stronę z dziwną troską i czułością. Nie była pewna, czy co do ostatniego się nie myli.
Chłopak zbliżył się do Victoire tak, że dzieliło ich zaledwie parę centymetrów. Blondynka bez trudu mogła usłyszeć jego przyśpieszony oddech, a nawet wydawało się jej, że gdyby tylko mogła, to udałoby się jej usłyszeć bicie serca chłopaka. Przynajmniej swoje słyszała. Aż za wyraźnie i miała wrażenie, że Lucas też słyszy to, jak serce szybko dudni w jej piersi. Powoli domyślała się, co za chwilę nastąpi.
Lucas objął twarz Victoire delikatnie chłodnymi dłońmi, pochylił się nieznacznie, a po chwili złożył na jej ustach delikatny jak podmuch wiatru pocałunek.
O matkoooo! Za chwilę dostanę zawału. Zakończenie po prostu rewelacyjne! Może dla innych jest takie... spokojne? Nie wiem jak to określić, ale do mnie trafia prosto w serce, naprawdę. Takie romantyczne i w ogóle. Wiadomo o co chodzi :)
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie bardzo dobry. Tata Victoire przypomina mi trochę mojego, więc jeszcze lepiej mi się czytało. I to naprawdę miłe, że po niej posprzątał. Szczerze, to czułabym się trochę głupio. No ale zrobił to z własnej woli, więc nic nie da się na to poradzić..
Podobało mi się i już czekam na kolejny.
Pozdrawiam :*
sky-is-still-blue
Kochana, masz prawo być zadowolona, bowiem ten rozdział wyszedł naprawdę wspaniale. Jest spokojny, akcja biegła powolnym rytmem, ale po raz kolejny mogłam podziwiać Twoje szczegółowe opisy, dzięki czemu wszystko jest łatwe do wyobrażenia. Odnoszę wrażenie, iż Thierry Charpentier jest po prostu idealnym ojcem. Chociaż ciężko pracuje, przygotowuje córce śniadania, pozwala, aby urządzała huczne urodzinowe imprezy, sprząta po niej, dba, aby niczego jej nie brakowało. Fajne jest to, że Victoire, pomimo ścisłej protekcji taty, nie jest jakąś rozpieszczoną lalą, tylko w miarę normalną nastolatką. Ta paczuszka, którą dziewczyna chciała otworzyć, zapewne pochodziła od naszego słodkiego Arbuzika, wielka szkoda, że prezent nie został jeszcze otwarty :D Zszokowało mnie nieco zachowanie Lucasa. Był taki delikatny, czuły, a ten pocałunek... Aż się rozmarzyłam. Mimo to wiemy doskonale, że ten chłopak ma też złą stronę charakteru, boję się więc, że gdy Vicky zaangażuje się w związek z nim, to on złamie jej serce. No, ale póki co trzeba się cieszyć tym, co jest.
OdpowiedzUsuńWspaniale się czytało. Czekam na rozdział następny ;*
No, no... Rozdział naprawdę udany. Masz z czego się cieszyć :) Blog też się świetnir zapowiada się, dlatego życzę weny i czkan na NN :)
OdpowiedzUsuńwow, ogrzać dziewczynę pocałunkiem. no, no bardzo ciekawe. może wpadniesz do nas:
OdpowiedzUsuńwww.yuriwrozki.blog.onet.pl
pozdrawiam ;D
Łooo... Jakie słodkie<333 Od dziś jestem stałą czytelniczką.Wierzę, że będziecie prowadzić jak najdłużej bloga i mam nadzieję,że notki będą bardzo często.
OdpowiedzUsuńhej, notka boska. mam nadzieję, że blog się utrzyma. może wpadniesz do mnie?
OdpowiedzUsuńwww.together-forewer-my-angel.blog.onet.pl
Pozdrawiam ;p
Jejuuuu, aż mam łezki w oczach. Też chcę taki pocałunek na rozgrzanie ;<...
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo udany. Dużo ciekawych opisów i radosny nastrój. Oby tak dalej ;)
Pozdrawiam xx