czwartek, 3 maja 2012

Rozdział 7


Hałas panujący na korytarzu, spowodowany częstymi konsultacjami lekarzy ze sobą, lecz także pytaniami i uskarżeniami pacjentów, bynajmniej nie przeszkadzał siedzącemu w swoim gabinecie mężczyźnie. Pochylał się właśnie nad kartą jednej ze swoich pacjentek, próbując dociec, co może jej dolegać. Inni lekarze postrzegali go jako zaradnego i bardzo uzdolnionego medyka. Rzadko kiedy nie potrafił trafnie postawić diagnozy i wyleczyć pacjenta. Zdarzało się, że zamykał się na kilka godzin w swoim gabinecie i rozmyślał. I tak właśnie było i dzisiaj. Zaledwie dwa dni temu, do szpitala w Nantes, przywieziono młodą kobietę w siódmym miesiącu ciąży, która uskarżała się na uciążliwe bóle. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Thierry zastanawiał się, dlaczego tak młoda kobieta, a właściwie jeszcze dziewczyna, zdecydowała się na dziecko. Mała istota, którą nosi pod sercem, nie jest zabawką, i Thierry z góry zakładał, że jego pacjentka o tym doskonale wie i jest świadoma obowiązków, które czekają na nią po porodzie.
Nie odrywając wzroku od dokumentów, sięgnął ręką po stojący niedaleko pomarańczowy kubek z herbatą. Gdy chciał się napić, ze zdziwieniem stwierdził, że kubek jest pusty. Westchnął ciężko, a następnie oderwał wzrok od papierów i wstał, by nalać sobie herbaty. Gabinet Thierry'ego był dla niego niczym azyl, w którym mógł się zaszyć i myśleć godzinami. Dzięki przytulnemu wnętrzu pomieszczenia czuł się jak w domu. Ściany w ciepłym odcieniu brązu dawały mu poczucie bezpieczeństwa i ukojenia. Każdy dzień w szpitalu jest męczący, jednak tutaj trzydziestodziewięcioletni mężczyzna mógł odpocząć i choć na parę chwil zapomnieć o tym, co go czeka po opuszczeniu gabinetu.
Brał już do ręki dzbanek z ulubioną malinową herbatą, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem. Do środka wtargnęła jedna z pielęgniarek oddziału położniczego. Wyglądała na taką, która przed chwilę przebiegła maraton.
 - Panie doktorze - wydyszała zmęczona pielęgniarka. - Pani Levittoux.
Thierry natychmiast odstawił na bok dzbanek i spojrzał uważnie na kobietę. Justine Levittoux była właśnie tą kobietą, której kartę przed chwilą studiował. Jej stan był niepokojący i mężczyzna bał się, czy nic się nie stanie dziecku.
 - Co z nią? - spytał.
 - Dostała silnych skurczów porodowych.
Thierry, nie czekając ani sekundy dłużej, wziął szybko ze swojego biurka stetoskop i wybiegł z gabinetu. Silne bóle porodowe, szczególnie w siódmym miesiącu, nie są normalnym zjawiskiem. Wygląda na to, że dziecko jego pacjentki będzie wcześniakiem. Nie był to pierwszy przypadek, gdzie Thierry zmuszony był do odebrania porodu przed czasem. Jednak za każdym razem tak samo się denerwował. Każdy przypadek jest inny i trzydziestodziewięcioletni ginekolog bał się, że mogą wystąpić komplikacje zagrażające życiu zarówno matki, jak i dziecka.
Przemierzał korytarze miejscowego szpitala szybkim krokiem. Mijał po drodze znajome twarze lekarzy, a także niektóre swoje pacjentki. Niektórzy uśmiechali się do niego i witali go, bądź pozdrawiali, jednak Thierry nie miał zbytnio czasu, aby wdawać się w pogawędki z pacjentami, więc jednym skinął głową, a do drugich uśmiechnął się nieznacznie. Nie chciał, by poczuli się odtrąceni lub zignorowani. Thierry Charpentier starał się z całych sił, aby z wszystkimi utrzymywać dobre relacje. Na chwilę obecną nie przypominał sobie, by miał z kimś na pieńku. Wszyscy go z reguły lubili.
Pokonał ostatni zakręt i otworzył drzwi do sali, w której leżała jego pacjentka. Wnętrze nie wyróżniało się niczym specjalnym. Ściany, jak w każdej innej sali w tym szpitalu, pomalowane były na bladozielony kolor. Thierry nie zwrócił szczególnej uwagi na resztę rzeczy, które znajdowały się w sali, tylko podszedł do łóżka. Justine Levittoux zwijała się z bólu, zaciskając usta tak, że tworzyły cienką linię i trzymając się za brzuch.
 - Już, Justine, spokojnie - zwrócił się do ciężarnej. - Już jestem, uspokój się i połóż.
Dziewczyna wykonała jego polecenie, krzywiąc się z bólu. Thierry spojrzał na aparaturę, do której Justine była podłączona i zauważył, że serce jego pacjentki i jej dziecka znacznie przyśpieszyło. Przyłożył delikatnie ręce w miejscu, gdzie wcześniej spoczywały dłonie dziewczyny i leciutko ucisnął. Brzemienna syknęła z bólu. To wystarczyło Thierry'emu.
 - Siostro - zwrócił się do jednej z pielęgniarek. - Zabieramy panią Levittoux na porodówkę.

 - Jeszcze trochę, Justine - powiedział Thierry. - Jeszcze trochę! Już widzę główkę! Przyj mocno!
Młoda pacjentka Thierry'ego od ponad dwóch godzin męczyła się na sali porodowej, by urodzić dziecko. Thierry obawiał się, że będzie potrzebne cesarskie cięcie, gdyby dziewczyna nie dała rady naturalnie urodzić. Jednak nie było takiej potrzeby. Justine Levittoux opadła na stół, by wziąć kilka głębszych wdechów, a następnie znowu zaczęła przeć i krzyczeć. Thierry nawet nie próbował sobie wyobrazić, jaki ból musi czuć ta młoda kobieta.
Po upływie paru minut w sali rozległ się donośny płacz nowo narodzonego dziecka. Thierry uśmiechnął się do umazanego krwią noworodka. Każdy poród sprawiał mu dużą radość i napawał ogromną satysfakcją, że właśnie on pomógł kolejnemu małemu człowiekowi przyjść na świat.
 - Gratuluję, Justine - zwrócił się do dziewczyny, uśmiechając się delikatnie. - Masz ślicznego synka!
Oddał chłopczyka w ręce pielęgniarki, aby ta go umyła i  owinęła w pieluszki. Ten mały brzdąc potrzebuje teraz jak najwięcej spokoju. Poza tym, będzie poddany różnym badaniom, a także umieszczony w inkubatorze, ponieważ urodził się dwa miesiące wcześniej niż normalnie. Znajduje się teraz w rękach specjalistów, więc nie ma możliwości, by coś mu się stało.
Thierry podszedł do łóżka, na którym leżała wyczerpana Justine i przysiadł na jego skraju. Spojrzał uważnie na jej twarz.
 - Byłaś bardzo dzielna. Wykonałaś kawał dobrej roboty! - powiedział mężczyzna. - Chciałabyś, abym kogoś powiadomił, że jesteś tutaj z dzieckiem?
Kobieta, pomimo zmęczenia, zdecydowanie pokręciła głową.
 - Nie, panie doktorze, proszę nikogo nie informować.
 - A ojciec dziecka? - zdziwił się Thierry. - Na pewno chciałby wiedzieć, że właśnie urodziło się jego dziecko.
Dziewczyna odwróciła głowę w drugą stronę, unikając odpowiedzi na pytanie. Thierry nie nalegał, ponieważ Justine dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać, a on nie należał do osób natrętnych. Jeśli panna Levittoux będzie chciała kiedyś z nim o tym porozmawiać, to oczywiście chętnie jej wysłucha.
Pogładził ją delikatnie po zaczerwienionym policzku i powiedział:
 - Odpocznij teraz, Justine. Jak się obudzisz, to twoje dziecko już będzie przy tobie.
Spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem ojca i opuścił salę, zamykając za sobą cicho drzwi.

Victoire wyjrzała przez okno, a widok, który tam ujrzała sprawił, że na jej usta wpłynął uśmiech. Marzec dobiegał końca, śnieg topniał, a słońce często wychylało się zza chmur, przygrzewając coraz mocniej. Nie było nic wspanialszego niż możliwość wyjścia na ulice Nantes bez obawy, że zaraz trzeba będzie wracać, bo będzie zimno, albo buty przemokną. Victoire lubiła porę roku, jaką jest wiosna. Wtedy wszystko ożywało. Świat na nowo budził się do życia. Dzisiaj akurat pogoda dopisała blondynce i było w miarę ciepło, jednak nie na tyle, aby wyjść w krótkim rękawku. Vici nie była aż tak nieodpowiedzialna. Wiedziała, że pogoda teraz bywa zdradliwa i łatwo można się przeziębić.
Umówiła się dzisiaj ze swoim chłopakiem na randkę. Taka ładna pogoda tylko im sprzyjała. Będą mogli spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu, porozmawiać i porobić kilka innych ciekawych rzeczy. Wspólnie uzgodnili, że Lucas przyjdzie po Vici koło piątej, a godzina na zegarze w jej pokoju wybiła właśnie za piętnaście siedemnasta. Dziewczynie został kwadrans do wyjścia. Podeszła do dużego lustra w złotej ramie, które wisiało na jednej z zielonych ścian w jej pokoju i spojrzała na siebie krytycznym wzrokiem. Nie jest źle, pomyślała Victoire, obracając się i sprawdzając, jak prezentuje się z tyłu. Czerwone rurki i beżowa, luźna bluzka z o ton ciemniejszym paseczkiem to jeden z ulubionych kompletów Victoire. Do tego założyła jeszcze czarne baleriny, srebrny łańcuszek z serduszkiem, który dostała niedawno w prezencie od swojego chłopaka i była już gotowa. Spojrzała po raz ostatni w lustro, chcąc sprawdzić, że wszystko jest dobrze i wyszła z pokoju, zabierając po drodze torebkę.
Nie mogła się doczekać spotkania z Lucasem. Nie widzieli się od tygodnia, ponieważ chłopak nie miał czasu; ciągłe treningi z powodu zbliżających się nieuchronnie zawodów piłkarskich, nawał nauki przed maturą i do tego jeszcze sprawy osobiste. Vici podziwiała swojego chłopaka, że ten potrafi to wszystko ze sobą pogodzić, ponieważ ona w życiu by sobie nie poradziła. Panna Charpentier nie należała do osób cierpliwych, więc, znając ją, zapewne załamałaby się psychicznie. Wprawdzie widywali się w szkole na korytarzach, ale zaledwie na parę minut. Victoire tęskniła za towarzystwem Lebrune. Chciała się do niego znowu przytulić i po prostu porozmawiać o na pozór błahych sprawach. Ten rok był dla niej wyjątkowo szczęśliwy. Wreszcie znalazła chłopaka, na którym jej zależy z wzajemnością i jest szczęśliwa. Już dawno nie czuła się tak wspaniale.
Z zadumy wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi. Victoire uśmiechnęła się pod nosem i zbiegła po schodach, przeskakując co dwa stopnie jak mała dziewczynka. Była pewna, co do osoby, którą ujrzy za drzwiami i nie pomyliła się. Gdy tylko otworzyła drzwi, ujrzała swojego chłopaka. Wcielenie ideału. Stał przed nią, mając na twarzy swój słynny łobuzerski uśmiech, który uwielbiała, a w ręce trzymał czerwoną różę.
 - Cześć, księżniczko - powiedział Lucas. - To dla ciebie - dodał, wręczając jej kwiat.
Victoire uśmiechnęła się zadowolona, wzięła różę i powąchała. Do jej nozdrzy dotarł cudownie słodki zapach tego kwiatu, który uwielbiała od dziecka.
 - Jest śliczna, dziękuję - wyszeptała, po czym zarzuciła blondynowi ramiona na szyję i przywarła do niego wargami.
Chwila, w której ich usta łączyły się ze sobą w pocałunku, była za każdym razem inna, ale zawsze towarzyszyło jej to niesamowite uczucie euforii. Blondynka czuła tak, jakby w jej wnętrzu rozszalało się stado motyli. I to nie mijało. Czuła się tak już od ponad miesiąca, odkąd to Lucas spytał ją, czy zostałaby jego dziewczyną. Ich języki idealnie ze sobą współgrały, tańcząc jedyny i niepowtarzalny taniec, którego choreografii nikt nie znał. Victoire oddałaby wszystko, by te chwile nigdy się nie kończyły, ponieważ były cenne niczym diamenty.
Lebrune pierwszy oderwał się od dziewczyny. Uśmiechnął się na widok jej zaróżowionych policzków i założył jej za ucho zabłąkany, jasny kosmyk włosów.
 - Ślicznie wyglądasz, gdy się rumienisz - powiedział cicho, patrząc w jej oczy.
 - Oj, Luc - westchnęła blondynka. - Przestań, bo się bardziej zarumienię, a wtedy będę wyglądała jak wyjątkowo dorodna piwonia - powiedziała, uśmiechając się do chłopaka.
Lucas zaśmiał się.
 - Jesteś już gotowa? Możemy iść? - spytał.
 - Wezmę tylko kurtkę - powiedziała siedemnastolatka. - Tak na wszelki wypadek. I wstawię różę do wody. Szkoda by było, gdyby tak piękny kwiat zwiędnął.
Skierowała się do kuchni, wzięła jeden z wazonów, które stały na półce i napełniła go wodą. Robiąc to, rozmyślała o tym, jakiego wspaniałego ma chłopaka, który na każdym kroku daje jej do zrozumienia, że jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Była pewna, że wiele dziewczyn chciałoby teraz znajdować się na jej miejscu. Osoby pokroju Lucasa, takie czułe i delikatne, zdarzają się bardzo rzadko. Victoire zawsze uważała chłopaków za istoty, które nie mają pojęcia, co to romantyzm, a kwiaty dla dziewczyny przynoszą tylko wtedy, gdy coś przeskrobią. Lucas na pewno taki nie był. Wiedziałaby o tym.
Musnęła opuszkami palców krwistoczerwone płatki róży i wyszła z kuchni. Zatrzymała się na chwilę w holu, wzięła czarną kurtkę, którą zarzuciła na ramiona i wróciła do chłopaka, który nadal stał w ganku. Uśmiechnęła się do Lucasa i powiedziała:
 - Jestem już gotowa, możemy iść.
Blondyn odwzajemnił uśmiech skierowany do niego i, gdy Vici zamknęła drzwi wejściowe, ujął jej drobną dłoń w swoją i razem ruszyli ulicą Nantes przed siebie. Zerknął kątem oka na swoją towarzyszkę.
 - Dokąd chciałabyś pójść? - spytał, nie przestając się jej przyglądać. Lubił to robić.
 - No nie wiem - zawahała się blondynka. - Może do kina? Franceska ostatnio mi mówiła, że puszczają całkiem ciekawy film.
Lucas zaśmiał się.
 - Pewnie jakiś o miłości? - zapytał, choć w głębi duszy znał już odpowiedź.
Victoire spojrzała na swojego chłopaka, uśmiechając się od ucha do ucha.
 - Masz coś przeciwko temu?
 - Nie no, skąd - Lebrune uśmiechnął się. - Z tobą poszedłbym nawet na koniec świata - schylił się i ucałował ją w skroń.
Dziewczyna zaśmiała się i mocniej uścisnęła dłoń partnera. Zawsze kończyło się tak samo. Gdy wybierali się do kina, to wiecznie oglądali komedie romantyczne. Lucas wprawdzie się już z tym pogodził, jednak Victoire miała wrażenie, że za każdym razem, gdy idą obejrzeć jakiś film, to chłopak liczy na to, że będzie to coś przygodowego dla chłopaków. W głębi duszy obiecała sobie, że następnym razem pozwoli Lucasowi wybrać repertuar.

3 komentarze:

  1. Stand by me, so darling darling! ooo! stand by me <3.
    Chciałam sobie włączyć piosenkę i zacząć czytać, ale przyłapywałam się na tym, że nuciłam wraz z Enrique. Ooo, stand by me <3. Enrique, rozpraszasz mnie, mama nadzieję, że mi wybaczy, że go wyłączyłam ;3.
    Pani, która przebiegła wpadła tak szybko do gabinetu Thierrego, że aż się przestraszyłam, bardziej niż lekarz ;3 .
    Za nic bym się nie podjęła opisywaniu porodu. Jak to w ogóle ująć w całość? Zawsze takie sceny napawają mnie lekkim przerażeniem. Czytając o tym, jak Thierry pogładził dziewczynę po policzku miałam wrażenie, ze ją podrywa xD. Nie, Ty opisałaś to fajnie, to ja mam dziwne odczucia, nie zrażaj się tym, znasz mnie przecież ;3.
    Raadnka <3. Mmm ; * Chłopak na którym jej zależy i to z wzajemnością... Ojj ;3 Naiwna czy naprawdę mu zależy? ;3 Nic nie mówię i siedzę cicho ! ;3
    Świetny rozdział Mademoiselle! : *

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze: śliczny szablon. Już wcześniej wypatrzyłam go na szabloniarni i bardzo przypadł mi do gustu ;)
    Thierry to naprawdę kochany człowiek, coraz bardziej go lubię. Jest nie tylko dobrym ojcem, ale także sympatycznym facetem, a przede wszystkim: uzdolnionym, cudownym lekarzem. Chciałabym, żeby w przyszłości ktoś taki się mną zajmował. Poród tej młodej kobiety był straszny, wyobraziłam sobie te krzyki, a potem płacz dziecka... Zastanawiam się, czy Justine to postać epizodyczna, czy też będzie odgrywać jakąś większą rolę w tej historii. Nie ulega wątpliwości, że skrywa ona jakąś tajemnicę. Ciekawe, kto jest ojcem jej synka? Podejrzewam, że nie chciał jej znać po tym, jak zaszła w ciążę, ale może za tym kryje się coś więcej?
    Uśmiech sam cisnął się na usta, kiedy czytałam o tak zakochanej i szczęśliwej Victoire, tylko... Nie potrafię w pełni się cieszyć z jej radości, ponieważ zdaję sobie sprawę, że Lucas wcale nie jest taki święty. Z niepokojem czekam, kiedy złamie serce tej delikatnej dziewczyny. Nie przepadam za nim, choć ze wszystkich sił usiłuje być czarujący.
    Rozdział mi się podobał. Nie powiedziałam, że "nie jest beznadziejny", ponieważ to zdecydowanie nie jest prawda. Post bardzo udany, miło się go czytało ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie piszesz, masz bardzo lekki styl co pozwala się wciągnąć czytelnikowi. Jestem pod wrażeniem, masz talent i nie zmarnuj go! Dodaję do linków i będę tu zaglądać. :)

    Zapraszam do siebie, liczę, że wstąpisz i wyrazisz swoją opinię:
    http://prawdziwe-odbicie.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy