niedziela, 11 marca 2012

Rozdział 5


Strata bliskiej nam osoby jest bardzo bolesna. Przekonała się o tym Victoire Charpentier, która straciła matkę. Osobę, która wybrała ją od zdrowia i życia. Osobę, która poświęciła wszystko, aby mieć dziecko. Dianne Charpentier była niezwykłą kobietą. Pomimo śmiertelnej choroby, która ujawniła się, gdy Dianne była w trzecim miesiącu ciąży, to kobieta nie poddała się i dzielnie walczyła aż do samego końca. Odmówiła chemioterapii wiedząc, że to poważnie zaszkodziłoby jej dziecku. Po porodzie, niestety, było już za późno, aby podjąć jakiekolwiek kroki ku walce z nowotworem.
Vici bardzo żałowała, że nie miała okazji poznać swojej matki, która dała jej wspaniały dar. Życie. Dziewczyna zawsze będzie jej wdzięczna za wszystko, co uczyniła. Nie miała zaszczytu poznać jej osobiście, przytulić się, porozmawiać, ponieważ kobieta zmarła, gdy Victoire miała zaledwie trzy dni. Znała ją tylko z licznych opowieści ojca, który kochał Dianne do szaleństwa i trudno było mu się pogodzić ze stratą żony oraz ze zdjęć, których miała mnóstwo. Ulubiona fotografia dziewczyny była wykonana w szpitalu, parę godzin po porodzie. Dianne Charpentier trzymała na rękach swoją malutką córeczkę, owiniętą różowym kocykiem, uśmiechając się radośnie. To była najcenniejsza z pamiątek, które posiadała Victoire.
Dzisiaj, osiemnastego lutego, przypada dokładnie siedemnasta rocznica śmierci oddanej żony, matki, przyjaciółki i obywatelki. Za życia roztaczała wokoło siebie niesamowitą aurę szczęścia i miłości. Nikt nie mógł przejść obok tej cudownej kobiety obojętnie. Gdyby tylko mogła, to zostałaby drugą matką Teresą i niosła pomoc wszystkim potrzebującym, których tylko spotka na swojej drodze. Nie oznaczało to jednak, że stała obojętnie z boku, patrząc na to, jak bliźni bliźniemu wyrządza krzywdę. W miarę możliwości wspierała innych ludzi, czym zdobywała sympatię i szacunek otaczającego ją społeczeństwa. Każdy, kto poprosił ją o pomoc, nigdy nie został zignorowany. Dianne Charpentier miała za dobre serce, aby nie zwrócić uwagi na wołania potrzebujących.
Victoire spojrzała na pomnik wykonany z białego marmuru i położyła na nim wiązankę ulubionych kwiatów rodzicielki: lilii, róż i goździków. Za każdym razem, gdy przychodziła na cmentarz nad grób matki, to przynosiła ze sobą te kwiaty. Nigdy inne, ponieważ od ojca się dowiedziała, że właśnie róże, lilie i goździki były ukochanymi kwiatami Dianne. Chociaż wiedziała, że matka nie może tego zobaczyć, to chciała jej sprawić przyjemność. Zdarzało się, że siadała na ławeczce przy grobie kobiety i po prostu mówiła, co jej leżało na sercu, zwierzała się ze swoich problemów i zmartwień, opowiadała, jak spędziła dzień w szkole, chociaż Dianne nie mogła tego usłyszeć. Vici bardzo dotkliwie odczuwała brak matki. I w dalszym ciągu nie może się z tym pogodzić. Wprawdzie Thierry Charpentier stawał na głowie, aby zrekompensować ukochanej córce nieobecność matki, to jednak Victoire zawsze czegoś brakowało. Z ojcem rozmawiała prawie o wszystkim, jednak są takie momenty, gdy dorastająca dziewczyna musi porozmawiać z drugą kobietą, najlepiej rodzicielką. Są tematy, których przy ojcu wstydziła się poruszać i szukała pomocy u mamy swojej najlepszej przyjaciółki Franceski, Irmy. Kobieta zawsze służyła jej radą i pomocą, dzięki czemu Vici jakoś poradziła sobie z brakiem matki w swoim życiu, co było nie lada wyzwaniem.
Odwróciła się do ojca, aby wziąć znicz i postawić go na grobie zmarłej, gdy zauważyła samotnie spływającą pojedynczą łzę po policzku mężczyzny. Wiedziała, że jej tata bardzo cierpi za każdym razem, gdy tu przychodzi. Patrząc na grób zmarłej żony, przypomina sobie wszystkie spędzone razem chwile - zarówno te szczęśliwe, jak i te złe - i łezka mimowolnie kręci się w oku. Odruch, nad którym Thierry nie dał rady nigdy zapanować i już chyba nigdy mu się to nie uda. Vici poczuła, jak i w jej oczach powoli zbierają się łzy.
 - Tato, nie płacz - powiedziała cichym, zachrypniętym od emocji głosem.
Mężczyzna spojrzał na córkę i przez chwilę dziewczyna miała wrażenie, że na jego ustach zamajaczył nikły uśmiech, jednak zniknął on szybciej niż się pojawił, więc Victoire nie miała pewności. Tak bardzo przypomina Dianne, pomyślał Thierry, walcząc z przypływem kolejnych łez. Jest tak samo piękna, jak jej matka. To była całkowita prawda. Victoire była bardzo podobna do swojej matki. Różnił je tylko kolor oczu i uśmiech, które nastolatka odziedziczyła po ojcu. Dziewczyna wielokrotnie słyszała z ust innych ludzi, że jest młodszą wersją Dianne i, w głębi serca, cieszyła się z tego. Czasami, patrząc w lustro, miała wrażenie, że patrzy na matkę, co napawało ją radością, ale również i smutkiem, ponieważ nigdy nie będzie mogła się przekonać w jak dużym stopniu przypomina rodzicielkę.
Blondynka poczuła uścisk żalu w gardle, a po chwili po jej zarumienionym policzku spłynęła łza, potem kolejna i następna. Nie minęło kilka sekund, a Victoire już płakała jak bóbr. Thierry wyciągnął w jej stronę ramiona i przytulił mocno jedyną córkę. Łączył się razem z nią w bólu i cierpieniu. Wiedział, a przynajmniej próbował się domyślić, co czuje jego pierworodna. On sam wiedział, że w chwili śmierci Dianne jego serce przełamało się na dwie części i do tej pory pozostało w tym stanie nieruszone. Krwawiło i bolało niemiłosiernie, jednak Thierry się tym nie przejmował. Wiedział bowiem, że strata osoby, która była dla niego centrum wszechświata boli podwójnie, a nawet i poczwórnie.
Oboje do siebie przytuleni, ojciec i córka, stali nad grobem z białego marmuru, płacząc i dając upust długo skrywanym emocjom.

Christian Boyer wszedł powoli po schodkach prowadzących do drzwi domu państwa Pasteque uważając, aby się nie poślizgnąć. Była połowa lutego i zima trwała w najlepsze, co oznaczało również lód, mnóstwo lodu, co wiązało się równocześnie z podwojonym ryzykiem wypadku. Jeden niewłaściwy ruch i bum! Wypadek gwarantowany. Lecz Christian należał do osób ostrożnych, czasami nawet przesadnie. Mimo że jego motto brzmiało: "Jest ryzyko, jest zabawa", to tego pierwszego unikał jak ognia. Dbał o to, aby ze wszystkiego wyjść cało, co nie zawsze mu się udawało.
Przypomniał sobie, jak dwa lata temu, grając w piłkę z chłopakami na boisku, źle wymierzył odległość między nim a piłką i przewrócił się. Pech chciał, że akurat w miejscu, gdzie upadł było mnóstwo kamieni. Skończyło się na tym, że miał rękę w gipsie. Co prawda, nic strasznego się nie stało, jednak od tamtego momentu jest bardziej ostrożny, patrzy uważniej pod nogi i ryzyko stara się ograniczać do minimum, czyli prawie do zera. Niektórzy może uznaliby go za przewrażliwionego, jednak on wcale taki nie jest. Christian Boyer niczego się nie boi, jest dzielnym chłopcem.
Otrzepał buty ze śniegu i nacisnął dzwonek. Od rana siedział sam w domu i nie miał, co robić. Z Franceską nie mógł się spotkać, ponieważ ta miała coś innego, ważnego do załatwienia. Tak samo Lucas. Zadzwonił więc do Alaina, swojego drugiego najlepszego kumpla. Znali się od przedszkola i wspólnie dorastali. Pomimo różnych zainteresowań, umieli się ze sobą dogadać. Pocierając zmarznięte dłonie czekał, aż ktoś mu otworzy drzwi. Jeszcze chwila, a zamieni się w bryłę lodu. Musiał przejść prawie całe miasto, ponieważ ani ojciec, ani starszy brat nie mieli czasu, aby go podwieźć. Już niedługo zrobię sobie prawo jazdy i nie będę się przejmował czymś takim, jak brak dojazdu, pomyślał Christian i od razu zrobiło mu się cieplej.
Nagle drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich postać matki Alaina. Chłopak uśmiechnął się do kobiety.
 - Dzień dobry, pani Pasteque - przywitał się uprzejmie.
 - Christianku! - Boyer zacisnął zęby. Nienawidził, gdy tak go nazywała! Miał wrażenie, że jest wtedy małym, bezbronnym chłopczykiem, którym przecież już dawno przestał być. - Jak dobrze, że jesteś, kochanie. Alain już na ciebie czeka. Wejdź, proszę - otworzyła szerzej drzwi, umożliwiając chłopakowi dostanie się do środka. - Rozbierz się i idź do pokoju Alainka. Trafisz, prawda, kochaniutki? - spytała, patrząc na Christiana z matczynym, pełnym miłości uśmiechem. - Zaraz przyniosę wam po kubku gorącej czekolady i ciasteczka. Tak, cały talerz słodkich ciasteczek. Pamiętam, jak przychodziłeś do nas, jak byłeś takim małym brzdącem - odmierzyła odpowiednią odległość między jej ręką a podłogą. Zaczyna się, pomyślał Boyer i zacisnął mocniej zęby. - Uwielbiałeś je! Po prostu pochłaniałeś je w niezliczonych ilościach. Nie mogę uwierzyć, że już tak wyrosłeś. I jesteś takim przystojnym chłopcem! Ale ja i tak cały czas widzę małego Christianka, biegającego razem z moim synem po ogrodzie w krótkich spodenkach. O tak, tego się nigdy nie zapomina. A czy opowiadałam ci... - chłopak przestał słuchać wywodu matki Alaina.
Florence Pasteque była tęgą kobietą o płomiennie rudych włosach, których, na całe szczęście, Alain po niej nie odziedziczył. Należała do osób zbytnio przewrażliwionych i nadopiekuńczych. Od rozstania z mężem sama wychowywała swojego syna, starając się mu zapewnić wszystko, co najlepsze. Rozpieszczała go, spełniała każde jego zachcianki wierząc, że dzięki temu jest szczęśliwy. Jednak zdawała sobie sprawę z tego, że dorastającemu chłopcu potrzebny jest ojciec, którego, niestety, w życiu Alaina zabrakło. Florence starała się jak mogła, by mu to zrekompensować, jednak każde staranie kończyło się niepowodzeniem. Chłopak stał się bardziej nieśmiały, zamknięty w sobie i matce coraz trudniej było się z nim porozumieć. W tej chwili przeklinała w myślach swojego byłego męża. Mogła jakoś przeboleć, że zostawił ją siedem lat temu dla młodszej, ładniejszej i szczuplejszej kobiety, ale nie mogła mu darować, że urwał kontakt ze swoim jedynym synem. Ojciec dla Alaina był zawsze autorytetem, więc chłopakowi sporo czasu zajęło pogodzenie się z odejściem drugiego rodzica.
Christian spojrzał na kobietę prosząco. Za każdym razem, gdy przychodził w odwiedziny do państwa Pasteque, a konkretnie do Alaina, to jego matka zaczyna swój wywód o tym, jakim był uroczym chłopczykiem w przeszłości. Znał to już na pamięć. Modlił się teraz o to, by Alain zszedł i uratował go z opresji, ponieważ wyglądało na to, że pani Pasteque nie zamierza przestać gadać jak najęta. Nie miał nic przeciwko ludziom, którzy mieli coś do powiedzenia, ale bez przesady! Cierpliwość Christiana też ma swoje granice.
Nagle usłyszał, jak drzwi na piętrze się otwierają, a po chwili po schodach zszedł syn Florence, Alain. W samą porę, pomyślał z ulgą Boyer i uśmiechnął się z wdzięcznością do kolegi. Przybycie syna pani Pasteque sprawiło, że kobieta zaprzestała wspominania dawnych czasów.
 - Kochanie! - zwróciła się do syna z troskliwym uśmiechem. - Zobacz, kto do ciebie przyszedł. Tak dawno się nie widzieliście... - nie dokończyła, ponieważ Alain jej przerwał:
 - Całe dwa dni, mamo - stwierdził cierpko. - To naprawdę mnóstwo czasu.
 - Mniejsza z tym - Florence machnęła lekceważąco ręką. Uwaga syna bynajmniej jej nie zniechęciła. - Idźcie teraz na górę się pobawić, a ja zaraz wam przyniosę coś ciepłego do picia i jakieś słodycze - dodała, uśmiechając się ciepło do obu chłopaków i odwróciła się, a chwilę później zniknęła za drzwiami kuchni.
Christian odetchnął z ulgą, co Pasteque skwitował jedynie uśmiechem.
 - Myślałem, że to się nigdy nie skończy - powiedział Boyer, patrząc na kumpla. - Dzięki, stary. Uratowałeś mi życie!
 - Bez przesady, nie było tak źle - powiedział Alain i zaśmiał się krótko. - Zresztą, powinieneś się już do tego przyzwyczaić. Raczy cię tą gadką od przeszło kilku lat.
Christian roześmiał się, w duchu przyznając chłopakowi rację.
 - No fakt, ale zawsze mam nadzieję, że jak przyjdę następnym razem, to będzie inaczej.
Alain już nic więcej nie powiedział, tylko jednym ruchem ręki zaprosił Christiana na górę, gdzie znajdował się jego pokój. Pasteque nie należał do osób, które preferują porządek. W jego pokoju zawsze panował bałagan, jednak to nie przeszkadzało chłopakowi w prowadzeniu normalnego trybu życia. Czasami tylko, gdy rodzicielka zmuszała go do posprzątania, to, jako tako, ogarniał cały ten syf. Nie rozumiał, co takiego kobiecie przeszkadza w tym. Jego pokój, jego bałagan. To on tutaj spędza całe dnie, a nie ona. Otworzył drzwi i oczom Christiana ukazał się pokój jego kumpla.
Ciemnoniebieskie ściany kontrastowały się z białym sufitem i jasnymi panelami, którymi wyłożona była podłoga. Naprzeciwko drzwi znajdowało się duże okno, które było jedynym źródłem światła za dnia. Po prawej stronie stało łóżko, oczywiście nie zaścielone, jakże by inaczej. Na widok pościeli w samochodziki, Christian uśmiechnął się z pobłażaniem. Matka Alaina traktowała go cały czas jak małe dziecko, a chłopak nie protestował. Bardzo lubił tą pościel i nie miał zamiaru się z nią rozstawać. Po lewej stronie, na rozciągłości całej ściany, stały meble z ciemnego drewna. Na niektórych drzwiczkach od szafek przyklejone były jakieś naklejki lub plakaty. Pod oknem stało biurko, a na nim komputer, z którym właściciel pokoju nie lubił się rozstawać. Był prawdziwym specem od wszelakich programów komputerowych. Umiał naprawić każdą usterkę. Niektórzy nazywali go maniakiem, lecz on i osoby, które go znają wiedzieli, że wcale tak nie jest. Grając w jakieś gry, dawał upust emocjom. Gdy zdarzyło mu się coś nieprzyjemnego, to zamiast z kimś o tym porozmawiać, szukał ratunku w sieci. I tak już robił od kilku lat, a konkretniej od odejścia ojca.
 - Hmm, rozgość się - powiedział Alain, wskazując ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. Podrapał się z zakłopotaniem po głowie. - Sory za bałagan, ale jakoś nie chciało mi się tu sprzątać. Kiepski dzień.
 - Co się stało? - spytał zaciekawiony Christian, siadając na krześle obrotowym przy biurku.
Alain usiadł na brzegu łóżka. Nie wiedział, czy może zwierzyć się ze swoich problemów Boyerowi. W końcu przecież on się przyjaźnił z jego największym wrogiem. Nie miał więc pewności, że to, co mu teraz by powiedział, zostałoby między nimi. Jednak wiedział z doświadczenia, że chłopakowi można zaufać. Wielokrotnie się o tym przekonał. Musiał zaryzykować. Nie znał nikogo innego, z kim mógłby o tym porozmawiać. Osobę rodzicielki wykluczył już na samym początku.
Spojrzał uważnie na przyjaciela.
 - Wiedziałeś o tym, że Victoire jest z Lucasem? - odpowiedział pytaniem na pytanie Pasteque.
Christian zmieszał się. Kolega wspominał mu niedawno, że Vici mu się podoba i czuje do niej coś więcej, niż zwykłą sympatię, ale nie brał tego na poważnie. Ta dwójka różniła się od siebie wszystkim. Ona lubiła chodzić na imprezy, natomiast on był typem domatora. Nie było dla nich wspólnej przyszłości, a jeżeli już, to do miłości potrzeba dwóch osób, a nie jednej.
 - Fran coś wspominała... - zaczął Boyer, ale Alain mu przerwał:
 - Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś?! - zdenerwował się chłopak. - Taki z ciebie kumpel? Doskonale wiedziałeś, że Victoire nie jest mi obojętna.
 - Hej, uspokój się! - Christian spojrzał na niego zdziwiony. - Nie wiedziałem, że aż tak to cię interesuje. Poza tym, od kilku dni o niczym innym w szkole się nie mówi jak o tym, że Lucas chodzi z Vici. Myślałem, że wiesz.
Alain spojrzał na niego urażony.
 - Jak widać, nie wiedziałem - powiedział. - To jest już pewne?
 - Co jest już pewne? - spytał Boyer, nie rozumiejąc, o co chodzi koledze.
W niebieskich oczach Alaina zabłysła nadzieja. Chłopak wierzył w to, że kiedyś ta piękna dziewczyna, jaką jest Victoire Charpentier, zwróci na niego uwagę. Marzył o tym od dawna i nie zamierzał nigdy przestać starać się o jej względy. Chyba, że sama mu powie, że nie ma u niej żadnych szans.
 - Pytałem, czy Victoire na poważnie związała się z Lebrune - wyjaśnił Pasteque.
 - Nie wiem, chyba tak - wzruszył ramionami Christian.
Alain zaklął cicho pod nosem. Wygląda na to, że będzie musiał się bardziej postarać, aby zwrócić na siebie uwagę blondynki. Czekało go nie lada wyzwanie, jednak miał nadzieję, że uda mu się wyjść z niego zwycięsko.
 - Kurde, czyli wygląda na to, że będę musiał zmierzyć się z Lucasem - westchnął ciężko Alain.
Boyer spojrzał na niego zszokowany. On chyba nie mówił poważnie! Zmierzyć się z Lebrune jest prawie równoznaczne z podpisaniem aktu ze śmiercią. Dobrze znał swojego drugiego przyjaciela i wiedział, że jeżeli ktoś odważy się mu rzucić wyzwanie, to chłopak potraktuje je bardzo poważnie i nie odpuści, póki nie wygra.
 - Zwariowałeś, prawda? - przyjrzał się uważnie Alainowi. - Żartowałeś mówiąc, że chcesz walczyć z Lebrune o Victoire? Przecież to nie ma sensu! Nie masz z nim najmniejszych szans.
Alain, po raz kolejny dzisiejszego dnia, spojrzał na kolegę urażony.
 - Uważasz, że jestem mięczakiem i nie umiem zawalczyć o dziewczynę, na której mi zależy? - oburzył się blondyn, spoglądając wyzywająco w oczy Boyera.
 - Nie no, coś Ty! - zaprzeczył chłopak. Zastanawiał się, co wstąpiło w jego kolegę. Nigdy, jak dotąd, nie przejmował się dziewczynami. - Tylko zrozum, że Victoire nie jest dla ciebie. Za wysokie progi, stary.
Alain z wrażenia aż wstał. Nie spodziewał się tego po najlepszym kumplu. Liczył na to, że Christian będzie go wspierał i pomagał w dążeniu do osiągnięcia wymarzonego celu. Odkąd się znali, zawsze razem wszystko robili. Nie sądził, że kiedyś nadejdzie temu kres. Widział w Christianie Boyerze przyjaciela na dobre i na złe. Jednak wszystko, co dobre kiedyś się skończy. Zawiódł się.
 - Chyba lepiej będzie, jak już pójdziesz - stwierdził beznamiętnie Alain, otwierając drzwi.
Zdawał sobie sprawę, że może zbyt emocjonalnie reaguje, ale teraz liczyło się tylko to, że Christian w niego zwątpił. Boyer wstał i ruszył w kierunku wyjścia. Zatrzymał się jednak w przejściu i spojrzał przyjacielowi w oczy.
 - Dobrze ci radzę: nie zadzieraj z Lucasem Lebrune, bo możesz tego pożałować - powiedział szatyn i wyszedł z pokoju kolegi.
Prawie zbiegł po schodach, chcąc jak najszybciej opuścić domostwo rodziny Pasteque. Przychodząc tutaj, nie spodziewał się, że pokłóci się z Alainem. Nie miał nic złego na myśli. Chciał tylko ostrzec blondyna. Obaj jego przyjaciele różnili się od siebie jak dwie krople wody. Jednak to właśnie Lucas był tym, który bardziej rwał się do bójek. I wiedział, że nie zawahałby się ani chwili przed pobiciem Alaina. Szczególnie, że chłopak podpadł mu już na urodzinach Victoire.
Ubrał szybko kurtkę i już miał wychodzić, gdy z kuchni wyłoniła się pani Pasteque. Tylko nie to, pomyślał rozpaczliwie Christian.
 - Kochanie, już wychodzisz? - spytała zdziwiona kobieta. - Nie wypiłeś jeszcze gorącej czekolady, ani nie skosztowałeś swoich ulubionych ciasteczek. Christianku, nie możesz tak teraz wyjść! Przecież dopiero przyszedłeś. Mieliście się z Alainkiem bawić, prawda? - spojrzała na chłopaka swoimi dużymi oczami o barwie czekolady.
Christian zacisnął dzielnie zęby i spojrzał na matkę jego przyjaciela, uśmiechając się przepraszająco.
 - Niestety, ale nie mogę dłużej zostać, proszę pani. Dzwonił tata. Jestem mu potrzebny - wyjaśnił, wymyślając szybko jakieś kłamstwo. - Następnym razem zostanę dłużej.
Florence Pasteque westchnęła ciężko.
 - No dobrze, skoro musisz - powiedziała cicho kobieta. - Ale weźmiesz ciasteczko na drogę?

5 komentarzy:

  1. Trzeba pamiętać, że szkoła jest najważniejsza i zawsze powinna być na pierwszym miejscu! Najwyżej będziemy dłużej czekać na rozdział ;>.
    Pierwsza część rozdziały niesamowicie mnie wzruszyła. Aż mi się łezki w oczach zakręciły. To takie okropne. Czasami nie rozumiem czemu Bóg zabiera nam tak bliskie osoby. Vici nawet jej nie poznała... ech;< Thierry bardzo kochał żonę, a w jego sercu nie mogła zagościć inna kobieta. To bardzo przykre.
    Mama Alaina jest taka kochana ;D! Haahha ;3 A wziął te ciasteczka na drogę? Teraz mamy zagadkę do rozwiązania! Zjadł czy nie zjadł? Oto jest pytanie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie potrafię sobie wyobrazić, co czuje Victoire. Ja sama jestem bardzo blisko ze swoją mamą i nie wyobrażam sobie momentu, w której mogłoby jej zabraknąć. Może Vic swojej rodzicielki nigdy nie poznała, ale to wcale nie oznacza, że przez to jej tęsknota jest mniejsza. Dobrze, że Irma daje jej namiastkę tego, co inne dziewczyny przeżywają, mając oboje rodziców. Vic i Thierry rozumieją się doskonale, dzięki czemu lepiej mogą się wspierać.
    Coraz bardziej lubię Alaina, naprawdę. Ale prawdę powiedziawszy, nie zazdroszczę mu takiej matki; moja także czasami zachowuje się, jak gdybym była małym dzieckiem, ale to chyba syndrom wszystkich matek, jednak pani Pasteque stanowczo przesadza, nie dziwię się, że to irytuje Christiana. Z kolei Christian zirytował mnie - może miał na uwadze dobro swojego przyjaciela, jednak powiedział to w taki sposób, jakby go uważał za kogoś gorszego niż Lucas. A ja jestem pewna, że prędzej czy później Lebrune skrzywdzi Victoire - wobec tego mam nadzieję, że Alain będzie wówczas przy niej, bo dziewczyna się załamie.
    Kochana, szkoła jest dla Ciebie teraz najważniejsza i to jest w stu procentach zrozumiałe. Ważne, żebyś znajdowała czas na życie prywatne, my, czytelnicy, cierpliwie poczekamy na tak czy siak świetne rozdziały w Twoim wykonaniu ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział naprawdę fajny i dobrze napisany. Chociaż niezwykle rzadko czytam coś innego niż fanfictiony potterowskie (po prostu, brak czasu, ech...), to jednak weszłam tu przypadkiem i poczytałam sobie ;). W wolnej chwili zerknę jeszcze do poprzednich rozdziałów. Ale jest nieźle, masz dobry styl pisania i rozdział nawet mnie zaciekawił, choć na ogół jestem wybredna. W wolnej chwili zapraszam też na moje opowiadanie http://skrajnie-rozni.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsze co muszę wspomnieć to piosenka dobrana do tego rozdziału. Cudna! Klimatyczna taka i troszkę dołująca... <3.
    A drugie co wspomnę to... już nigdy więcej nie będę czytać Waszych rozdziałów na lekcjach! Przy tym, ryczałam jak głupia i ludzie na mnie dziwnie patrzyli. Za niedługo mnie w kaftan zawiną.;D
    Mademoiselle, składam wielki pokłon. Nie przegięłaś ze smutkiem, ani nie było go za mało. Idealnie.
    Powodzenia w dalszym pisaniu ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. Co tu pisać więcej? Świetny rozdział i tyle! :) Z cierpliwością poczekam na kolejny. :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy