- To na przeprosiny, jak myślę?
- Tak – odpowiedział chłopak, przestępując z nogi na nogę. – Przepraszam za tę bójkę i to, jak potem się zachowywałem. Nie powinienem go prowokować. Arbuzik też człowiek, prawda? – Uśmiechnął się, ale widząc, że na dziewczynie żart nie zrobił dobrego wrażenia, mówił dalej. – Zależy mi na tobie bardziej niż na jakiejkolwiek innej dziewczynie. Wiem, że zachowywałem się jak dupek i że pewnie nie będziesz chciała dać mi szansy, ale obiecuję, że jeżeli mi wybaczysz - zmienię się. Obiecuję! Słowo harcerza, druha, zucha, rycerza… - dziewczyna parsknęła niepohamowanym śmiechem.
- Nie byłeś nigdy żadnym z nich – powiedziała powstrzymując chichot.
- Ale dla ciebie mogę zostać kimkolwiek zechcesz… Tylko proszę, wybacz mi…
Victoire odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć w jego zielone tęczówki. Sama obecność chłopaka sprawiała, że rozpływała się niczym śnieg na słońcu, a nogi uginały się pod nią jakby pod wpływem ciężaru jego spojrzenia. Mówił tak szczerze. Ale bała się. Bała się mu zaufać. Poniekąd wierzyła w opowieści dziewczyn na jego temat. Omamia i porzuca. Potrafi kłamać prosto w oczy, o tym, jak bardzo kocha, tęskni, przeprasza, żałuje. A każda z dziewczyn bez wyjątku nabierała się na jego gierki. Victoire chciała w to uwierzyć, ale te jego oczy… Czy one mogą kłamać? Nie potrafiła zrozumieć, czemu tak ją pociągał. Czemu tak bardzo chciała zaufać…
Blondynka w myślach zsumowała wszystkie plusy i minusy. Po chwili podjęła decyzję.
- Wybaczam – powiedziała to tak cicho, że Lucas prawie nie dosłyszał tych słów. Myślał, że to słuch płata mu figle, ale gdy tylko zorientował się, że naprawdę tak odpowiedziała, objął ją w pasie, podniósł i pocałował. Dziewczyna żarliwie oddawała mu pocałunki, nie chcąc przestać, jakby bojąc się, że gdy tylko oderwie się od jego ust, to wszystko runie niczym domek z kart pod wpływem delikatnego powiewu wiatru.
Wielki gmach szkoły ukazał się przed oczami dziewcząt. Mimo tego, że panowała chłodna zima, a z nieba sypał śnieg, postanowiły do szkoły wybrać się spacerkiem, nie korzystając z propozycji Thierry'ego, który chciał je podwieźć. Franceska nie lubiła chodzić, mogła biegać, skakać, robić szpagaty, jeździć na rowerze, rolkach… Byle tylko nie iść, ale Victoire chciała z nią porozmawiać, tak, jak to przeważnie bywa z przyjaciółkami, musiała zwierzyć się jej ze spotkania z Lucasem.
Matki Franceski i Victoire znały się od momentu, gdy matka tej pierwszej – Irma - przeprowadziła się na ulicę, gdzie mieszkała Dianne, a że była zaradnym dzieckiem, zapukała do domu Irmy pytając, czy mieszka tam może jakaś dziewczynka, z którą mogłaby się pobawić. Babcia Franceski z wrodzoną gościnnością zaprowadziła dziewczynkę do pokoju, gdzie bawiła się Irma, a te od razu zaprzyjaźniły się. Przyjaźń przerwała dopiero śmierć Dianne. Kobieta umarła na raka w tak młodym wieku. Miała dwadzieścia-dwa lata. O samej chorobie dowiedziała się, gdy była w trzecim miesiącu ciąży. Wybrała dziecko od własnego zdrowia, nie chciała brać chemii, aby nie zabić Victoire. Umarła cztery dni po porodzie. Dokładnie 18 lutego, w mroźny wieczór, jej serce przestało bić. Thierry o mało się nie załamał; gdyby nie pomoc rodziców Fran, nie wiadomo, czy podniósłby się po stracie żony, którą kochał bardziej niż jakąkolwiek inną osobę. Całą swoją miłość do żony przelał na tę małą istotkę, która potrzebowała jego miłości i opieki. Rodziny Charpentier i Lorrain wspierały się jak tylko mogły, a ich więzi nie zerwały się, a umocniły jeszcze bardziej, niż podczas choroby Dianne. To pod ich opieką zostawała Vici, gdy Thierry miał dyżur w szpitalu. Przyjaźń Fran i Vici rozkwitała wraz z wiekiem, im były starsze, tym bardziej dla siebie bliższe. Jak widać dziewczyny wzięły przykład ze swych matek i przyjaźniły się od maleńkiego.
- No to teraz, skoro ty i Lucas jesteście razem – mówiła Franceska – to może nasza niezwykle uzdolniona Victoire zgłosi się na casting na cherleaderkę?
Blondynka roześmiała się dźwięcznie.
- Chyba raczej nie. – Stwierdziła. – Oczywiście będę przychodzić na mecze, aby mu kibicować, ale próby cheerleaderek kolidują z chórem, a dobrze wiesz, że go nie porzucę.
- Tak, wiem – pokiwała głową brunetka. – Victoire Charpentier nie potrafi przeżyć pięciu minut bez muzyki, a co by to było gdyby odpuściła sobie chór?
- Wolę nawet nie myśleć! – Powiedziała ze strachem w oczach Vici. – Pamiętasz, jak rok temu miałam zapalenie gardła i nie mogłam mówić? A z resztą, co tam mówić! Nie mogłam śpiewać!
Brunetka roześmiała się z dramatyzmu, który dało wyczuć się w głosie Victoire. Dziewczyna dla muzyki byłaby w stanie poświęcić jej dużo więcej niż każdy z nas jest w stanie sobie to wyobrazić. Talent odziedziczyła po matce. Dianne od małego śpiewała o wiele ładniej niż niejedna światowej sławy artystka. Gdy dorosła dostała szansę, taką, która nie zdarza się każdemu. Zaproponowano jej trasę koncertową, ale wybrała spokojne życie, które nie potrwało zbyt długo, u boku męża. Dianne i Thierry poznali się podczas wakacji. Dziewczyna po raz pierwszy pożyczyła auto od rodziców, jednak gdy chciała odjechać z parkingu, nie mogła go zapalić! Thierry widząc, że kobieta nie może dać sobie rady z samochodem, pomógł jej. Niestety, ich kontakt się urwał, bo żadne z nich nie miało kontaktu do drugiego. Po kilku tygodniach, zupełnie przypadkiem, spotkali się w supermarkecie. Dianne od razu poznała w Thierrym swojego wybawcę. Zaprosiła go na kawę i tak to się zaczęło. Spacery, pisanie listów, dyskoteki. Tak rozkwitała ich miłość.
- O czym tak myślisz?
Victoire spojrzała na przyjaciółkę zamglonym wzrokiem. Przez dłuższą chwilę była w innym świecie.
- Myślałam o mojej mamie. – Odpowiedziała, patrząc przed siebie. – Jutro kolejna rocznica jej śmierci. Wybieram się z tatą na cmentarz. Niby jej nie znałam. Czasem zastanawiam się, jaka była. Poświęciła dla mnie życie. Dziękuję jej za to każdego roku, od maleńkiego. Dziękuję osobie, która mnie urodziła, a ten na górze mi ją zabrał…
- Tak miało być. – Odpowiedziała Fran, obejmując ją delikatnie ramieniem. – Mama często opowiada mi o twojej mamie, jak o kimś wyjątkowym, a ja wierzę, że kimś takim naprawdę była i nadal jest. Patrzy na ciebie z góry i cieszy się z tego, że radzisz sobie w życiu. Bóg ją zabrał, bo sam chciał mieć jej śpiew na wyłączność, ale tobie zostało coś cenniejszego. Też masz ten dar, słyszę go za każdym razem, gdy śpiewasz, a wiesz co wtedy czuję? – Blondynka pokręciła przecząco głową. – Z każdym kolejnym dźwiękiem czuję, jak tutaj – dotknęła dłonią miejsca, gdzie powinno znajdować się serce – roztacza się wyjątkowe ciepło, które promieniuje na całą moją duszę. I wiesz, co? Moja mama czuła to samo, gdy słuchała twojej mamy.
- Tak – odpowiedział chłopak, przestępując z nogi na nogę. – Przepraszam za tę bójkę i to, jak potem się zachowywałem. Nie powinienem go prowokować. Arbuzik też człowiek, prawda? – Uśmiechnął się, ale widząc, że na dziewczynie żart nie zrobił dobrego wrażenia, mówił dalej. – Zależy mi na tobie bardziej niż na jakiejkolwiek innej dziewczynie. Wiem, że zachowywałem się jak dupek i że pewnie nie będziesz chciała dać mi szansy, ale obiecuję, że jeżeli mi wybaczysz - zmienię się. Obiecuję! Słowo harcerza, druha, zucha, rycerza… - dziewczyna parsknęła niepohamowanym śmiechem.
- Nie byłeś nigdy żadnym z nich – powiedziała powstrzymując chichot.
- Ale dla ciebie mogę zostać kimkolwiek zechcesz… Tylko proszę, wybacz mi…
Victoire odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć w jego zielone tęczówki. Sama obecność chłopaka sprawiała, że rozpływała się niczym śnieg na słońcu, a nogi uginały się pod nią jakby pod wpływem ciężaru jego spojrzenia. Mówił tak szczerze. Ale bała się. Bała się mu zaufać. Poniekąd wierzyła w opowieści dziewczyn na jego temat. Omamia i porzuca. Potrafi kłamać prosto w oczy, o tym, jak bardzo kocha, tęskni, przeprasza, żałuje. A każda z dziewczyn bez wyjątku nabierała się na jego gierki. Victoire chciała w to uwierzyć, ale te jego oczy… Czy one mogą kłamać? Nie potrafiła zrozumieć, czemu tak ją pociągał. Czemu tak bardzo chciała zaufać…
Blondynka w myślach zsumowała wszystkie plusy i minusy. Po chwili podjęła decyzję.
- Wybaczam – powiedziała to tak cicho, że Lucas prawie nie dosłyszał tych słów. Myślał, że to słuch płata mu figle, ale gdy tylko zorientował się, że naprawdę tak odpowiedziała, objął ją w pasie, podniósł i pocałował. Dziewczyna żarliwie oddawała mu pocałunki, nie chcąc przestać, jakby bojąc się, że gdy tylko oderwie się od jego ust, to wszystko runie niczym domek z kart pod wpływem delikatnego powiewu wiatru.
Wielki gmach szkoły ukazał się przed oczami dziewcząt. Mimo tego, że panowała chłodna zima, a z nieba sypał śnieg, postanowiły do szkoły wybrać się spacerkiem, nie korzystając z propozycji Thierry'ego, który chciał je podwieźć. Franceska nie lubiła chodzić, mogła biegać, skakać, robić szpagaty, jeździć na rowerze, rolkach… Byle tylko nie iść, ale Victoire chciała z nią porozmawiać, tak, jak to przeważnie bywa z przyjaciółkami, musiała zwierzyć się jej ze spotkania z Lucasem.
Matki Franceski i Victoire znały się od momentu, gdy matka tej pierwszej – Irma - przeprowadziła się na ulicę, gdzie mieszkała Dianne, a że była zaradnym dzieckiem, zapukała do domu Irmy pytając, czy mieszka tam może jakaś dziewczynka, z którą mogłaby się pobawić. Babcia Franceski z wrodzoną gościnnością zaprowadziła dziewczynkę do pokoju, gdzie bawiła się Irma, a te od razu zaprzyjaźniły się. Przyjaźń przerwała dopiero śmierć Dianne. Kobieta umarła na raka w tak młodym wieku. Miała dwadzieścia-dwa lata. O samej chorobie dowiedziała się, gdy była w trzecim miesiącu ciąży. Wybrała dziecko od własnego zdrowia, nie chciała brać chemii, aby nie zabić Victoire. Umarła cztery dni po porodzie. Dokładnie 18 lutego, w mroźny wieczór, jej serce przestało bić. Thierry o mało się nie załamał; gdyby nie pomoc rodziców Fran, nie wiadomo, czy podniósłby się po stracie żony, którą kochał bardziej niż jakąkolwiek inną osobę. Całą swoją miłość do żony przelał na tę małą istotkę, która potrzebowała jego miłości i opieki. Rodziny Charpentier i Lorrain wspierały się jak tylko mogły, a ich więzi nie zerwały się, a umocniły jeszcze bardziej, niż podczas choroby Dianne. To pod ich opieką zostawała Vici, gdy Thierry miał dyżur w szpitalu. Przyjaźń Fran i Vici rozkwitała wraz z wiekiem, im były starsze, tym bardziej dla siebie bliższe. Jak widać dziewczyny wzięły przykład ze swych matek i przyjaźniły się od maleńkiego.
- No to teraz, skoro ty i Lucas jesteście razem – mówiła Franceska – to może nasza niezwykle uzdolniona Victoire zgłosi się na casting na cherleaderkę?
Blondynka roześmiała się dźwięcznie.
- Chyba raczej nie. – Stwierdziła. – Oczywiście będę przychodzić na mecze, aby mu kibicować, ale próby cheerleaderek kolidują z chórem, a dobrze wiesz, że go nie porzucę.
- Tak, wiem – pokiwała głową brunetka. – Victoire Charpentier nie potrafi przeżyć pięciu minut bez muzyki, a co by to było gdyby odpuściła sobie chór?
- Wolę nawet nie myśleć! – Powiedziała ze strachem w oczach Vici. – Pamiętasz, jak rok temu miałam zapalenie gardła i nie mogłam mówić? A z resztą, co tam mówić! Nie mogłam śpiewać!
Brunetka roześmiała się z dramatyzmu, który dało wyczuć się w głosie Victoire. Dziewczyna dla muzyki byłaby w stanie poświęcić jej dużo więcej niż każdy z nas jest w stanie sobie to wyobrazić. Talent odziedziczyła po matce. Dianne od małego śpiewała o wiele ładniej niż niejedna światowej sławy artystka. Gdy dorosła dostała szansę, taką, która nie zdarza się każdemu. Zaproponowano jej trasę koncertową, ale wybrała spokojne życie, które nie potrwało zbyt długo, u boku męża. Dianne i Thierry poznali się podczas wakacji. Dziewczyna po raz pierwszy pożyczyła auto od rodziców, jednak gdy chciała odjechać z parkingu, nie mogła go zapalić! Thierry widząc, że kobieta nie może dać sobie rady z samochodem, pomógł jej. Niestety, ich kontakt się urwał, bo żadne z nich nie miało kontaktu do drugiego. Po kilku tygodniach, zupełnie przypadkiem, spotkali się w supermarkecie. Dianne od razu poznała w Thierrym swojego wybawcę. Zaprosiła go na kawę i tak to się zaczęło. Spacery, pisanie listów, dyskoteki. Tak rozkwitała ich miłość.
- O czym tak myślisz?
Victoire spojrzała na przyjaciółkę zamglonym wzrokiem. Przez dłuższą chwilę była w innym świecie.
- Myślałam o mojej mamie. – Odpowiedziała, patrząc przed siebie. – Jutro kolejna rocznica jej śmierci. Wybieram się z tatą na cmentarz. Niby jej nie znałam. Czasem zastanawiam się, jaka była. Poświęciła dla mnie życie. Dziękuję jej za to każdego roku, od maleńkiego. Dziękuję osobie, która mnie urodziła, a ten na górze mi ją zabrał…
- Tak miało być. – Odpowiedziała Fran, obejmując ją delikatnie ramieniem. – Mama często opowiada mi o twojej mamie, jak o kimś wyjątkowym, a ja wierzę, że kimś takim naprawdę była i nadal jest. Patrzy na ciebie z góry i cieszy się z tego, że radzisz sobie w życiu. Bóg ją zabrał, bo sam chciał mieć jej śpiew na wyłączność, ale tobie zostało coś cenniejszego. Też masz ten dar, słyszę go za każdym razem, gdy śpiewasz, a wiesz co wtedy czuję? – Blondynka pokręciła przecząco głową. – Z każdym kolejnym dźwiękiem czuję, jak tutaj – dotknęła dłonią miejsca, gdzie powinno znajdować się serce – roztacza się wyjątkowe ciepło, które promieniuje na całą moją duszę. I wiesz, co? Moja mama czuła to samo, gdy słuchała twojej mamy.
Rozdział fajny, a nawet bardzo. Szczególnie na początku. ;* Związek Vici i Lucasa śmierdzi już na odległość kilku kilometrów, ale cii! Ja nic nie powiedziałam. ;d Większość rozdziału została poświęcona matce Victoire; dowiedzieliśmy się, jak umarła, czego ważnego w życiu dokonała. Ogólnie przybliżyłaś nam jej życiorys. Nie umiem sobie wyobrazić, jak to jest stracić matkę w tak młodym wieku. Vici w ogóle jej nie znała, to okropne! Dobrze, że przynajmniej ojciec jej to rekompensuje, czasami aż w nadmiarze. ; )
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się, gdy mówione było o nieżyjącej mamie. Naprawdę przykra sprawa. Życie bez mamy, bez przyjaciółki i wsparcia, bez możliwości porozmawiania z nią na 'babskie' tematy..
OdpowiedzUsuńCo do Lucas'a. Ten chłopak w ogóle mi się nie podoba. Skoro z opowieści wiadomo, że jest podrywaczem, to może postąpić identycznie z Vici. Nie wiem już co myśleć..
Czekam na kolejny i pozdrawiam :)
sky-is-still-blue
Scena z Lucasem bardzo była piękna i romantyczna, ale... Coraz mniej podoba mi się postać tego chłopaka. Bałabym się wejść w związek z kimś, o którym krąży tyle plotek - jasne, plotki często bywają wyssane z palca, ale w tym przypadku nie wydaje mi się, by krzywdziły one reputację Lucasa jako grzecznego chłopczyka. Nie mniej jednak nie dziwię się Victoire, która wprost wpadła w jego ramiona. Lucas potrafi być szarmancki, miły, prawi komplementy i jestem pewna, że samym spojrzeniem jest zdolny uwieść każdą dziewczynę. Mam jednak nadzieję, że Vicki będzie w tym związku czujna i zadba o to, by nie zostać zraniona.
OdpowiedzUsuńDianne Charpentier z pewnością była cudowną kobietą. W przeciwnym wypadku Irma nie wypowiadałaby się o niej z taką czułością, a Thierry nie zakochałby się w niej. Poza tym poświęciła własne życie dla dobra córki, to dzięki niej Vic mogła skończyć siedemnaście lat, zakochać się, znaleźć przyjaciół i po prostu żyć.
Rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Świetnie opisane uczucia, mogłam z łatwością wczuć się w sytuację głównej bohaterki ;)
Czekam na ciąg dalszy :*
Zminko. Nie lubię Cię! Miałam już gotowy makijaż i poryczałam się jak głupia. Przez Ciebie teraz muszę to zmyć i malować się od nowa. A idź Ty! >.< ... Matka wybiera życie dziecka od swojego... no kurcze, to dopiero miłość i oddanie... podziwiam takich ludzi.
OdpowiedzUsuńRozdział... jak dla mnie jest jednym z najlepszych. Oby tak dalej ;)
Co do strony na facebooku, oczywiście, że bym polubiła ;D.
Pozdrawiam serdecznie ;*
[hear-me-out]
Tak musicie założyć Fun Page na fejsie . Ale nie wiem czemu nie chce się dodać. Dam wam zaraz GG.:) A co do tekstu jest taki fajny i wgl. Pod koniec się popłakałam i na początku też.:)
OdpowiedzUsuń